Do tej pory moje zwyczaje żywieniowe nie spotkały się z
aprobatą kogokolwiek, nie mówiąc już o dietetykach. Na śniadanie wypiłam kawę
(no dobrze mleko z kawą), na drugie śniadanie w pracy wypijałam kawę (więcej
kawy niż mleka), a na obiad zjadałam coś co wpadło mi w ręce. Raz owoc, a raz
niezdrowe i spuchnięte jedzenie na wynos. Wracałam do domu i tutaj w zależności
od mojego samopoczucia, sił i chęci coś gotowałam – najczęściej warzywa plus
chude mięso lub szłam na łatwiznę i zapychałam się tym, co było dostępne w domu
– chipsy, czekolada, chleb. I w tym momencie jak już nie wcześniej większość
Was złapała się za głowę. Mi też jak to czytam włos jeży się na skórze.
Niestety dla mnie to była rzeczywistość. Nic więc dziwnego, że z dnia na dzień,
z tygodnia na tydzień przybywało mi tu i ówdzie kilogramów - niestety nie
mięśni, ale tłuszczu.
W przypadku takiego podejścia do żywienia ciężko jest z dnia
na dzień przestawić się i nagle z dbałością przygotowywać codzienny jadłospis.
Zaczęłam stopniowo. Najpierw wprowadziłam do swojego menu ŚNIADANIE – takie pełnowartościowe,
które dodaje siły i energii na długi czas. Skoczyłam od razu na głęboką wodę.
Zaczęłam od owsianki, czyli od znienawidzonej w dzieciństwie papki, której nie
byłam w stanie przełknąć, a na samą myśl miałam mdłości. Okazało się, że owsianka
może być dobra, a nawet smakować ;) Potem zadbałam o swoje drugie śniadanie, na
które w zależności od dnia i dostępnych produktów wybieram kefir, kanapkę z
pełnoziarnistego pieczywa z warzywami, chudą wędliną. Z czasem zaczęłam
zabierać ze sobą na obiad, który wypada w pracy, sałatkę. A teraz przed
powrotem do domu zjadam jeszcze małą przekąskę – serek lub garść orzechów. W
domu oddaję się lekkiej kolacji.
I tak z chaosu przeszłam do ładu. Nie powiem, że od razu
było łatwo, bo przecież i nie Rzym od razu zbudowano, ale podjęłam walkę i to
było dla mnie najważniejsze. Teraz już nie wyobrażam sobie jeść w inny sposób
niż średnio co 3 godziny i wypijać przy tym minimum 1,5 litra wody. W końcu
zrozumiałam czemu miałam częstą zgagę i czemu nie zawsze miałam humor. To nie
hormony, ale to, co jadłam wyniszczało mnie od środka jak i na zewnątrz. Coś w
tym jest, że jesteś tym co jesz. Każda z Was już wie jak wyglądałam do
niedawna, a jak wyglądam teraz J
Tak dużo napisałam o tym jak zmieniło się moje podejście do
jedzenia, bo w powrocie do formy to właśnie zmiana w myśleniu o żywieniu
stanowi 70%. 30% stanowią ćwiczenia, które dzięki Ewie Ch. stały się dla mnie
codzienną przyjemnością, a nie smutnym obowiązkiem. Nie wyobrażam sobie dnia
bez skalpela, turbo czy killera.
Jeśli nie wiesz od czego zacząć, a to, co napisałam Ci nie
wystarcza odwiedź stronę ewachodakowska.pl. Znajdziesz tam drogowskaz J
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wszystkie komentarze :)